sobota, 27 kwietnia 2013

Ślubne rozważania 2


Cześć Dziewczyny!

Dziś już drugi wpis dotyczący moich rozważań ślubnych, więc i wpis dla ludzi o mocnych nerwach, którzy mają cierpliwość do czytania :)

Tematem dzisiejszych rozważań jest, a mianowicie SĄ powiązane dla mnie dwa zagadnienia:



I tu zaczynają się moje wywody, które mają swoje korzenie około dwadzieścia lat temu....
Mała Ola, lat parę, wzrostu ledwo ponad krawędź stołu. Kładzie się spać do łóżka u kochanej babci, która siada na pościeli (w całości zgarniętej przez małe, egoistyczne stworzenie) i otwiera wielką księgę bajek. I tak przez wiele nocy czytano mi bajki na dobranoc, których morał był zazwyczaj podobny :

Najważniejsza w życiu jest miłość, warto być dobrym człowiekiem, podążanie za marzeniami sprawia, że człowiek jest szczęśliwy...

Niejednokrotnie pytałam babci, mamy i innych członków mojej wielkiej rodziny - co to są marzenia i czy trzeba o nie dbać? Iście filozoficzne myśli krążyły po mojej małej głowie. Zawsze odpowiadano mi podobnie.

I tak czas płynął, dziecko rosło wpajając sobie górnolotne idee, wypełnione przekonaniem o tym, że wszystko jest dobre (no bo zło jest potępiane i na pewno karane) i było sobie pięknie. Tak się stało, że wiele dobrego w życiu mnie spotkało, wielu wspaniałych ludzi, a między innymi to najważniejsze spotkanie - i tak oto miłość jest najważniejsza w moim życiu. Napędza mój dzień i działania. No i pomimo wszelkiego chamstwa - głęboko wierzę, że warto być dobrym i nawet jeśli nie otrzymujemy w zamian nic(a jednak w dzisiejszych czasach mało kto jest w stanie poświęcić swój "cenny czas" dla drugiego człowieka tak oo - bezinteresownie), czasem nawet podziękowania - w środku czujemy się lepiej.

A co z marzeniami?
Otóż od jakichś chyba dwóch lat, albo i dłużej obserwuję sobie po cichutku działania kamerzystów z miasta do którego chodzę na spacer, gdy jest ciepło i nie mam serca wykorzystywać starej poczciwej Polówki.

Screen z ich strony na którą polecam wejść [klikając w obrazek]


Tokksa - bo o nich mowa, to twórcy niesamowitych filmów, które oglądam nie raz, nie dwa, ani nie pięć razy za każdym razem z zachwytem. Jestem pełna podziwu dla ich poczucia estetyki i uwielbiam artystyczne odwzorowania ślubnych "przedsięwzięć" :) Mówię filmów bo nie są to te tasiemce ślubne, które zapewne każdy z nas zna (ciągnąca się Msza, tańće do znudzenia parę godzin, heja bazyleja - oglądanie na podglądzie...). Każde dzieło, to faktycznie taki mini film, którego aktorów doskonale znają Państwo Młodzi :)
Tak, wiedziałam, że są jednymi z najlepszych w Polsce i za to trzeba będzie zapłacić. No cóż, nie mam często na obiad na uczelni i cały dzień siedzę o głodzie, a zachciewa mi się takich luksusów :D

~ GONIĘ ZA SWOIM  MARZENIEM ~

I choć w rodzinie chcą mnie za to wydziedziczyć, choć mój Luby klepie się po kochanym czole mówiąc: "Po co Ci to?" ja się uparłam. Bo kim bym była, gdybym po raz kolejny odmówiła sobie spełnienia marzenia w imię rozsądku?

Przywiązuję ogromną wagę do zdjęć i filmów. Niestety tych drugich nie mam wiele, a nagranie ze studniówki (na którą zapisałam się, żeby tańczyć poloneza, żeby na pamiątkę BYĆ DŁUŻEJ NA KASECIE!) to totalny niewypał, do którego nie mam w ogóle ochoty wracać i najchętniej wyrzuciłabym a sio... Uwielbiam oglądać, uwielbiam się bez mrugnięcia przyglądać jemu (nie, nie znudziło mi się po 7 latach, jestem zakochana jak cholera :P) i chcę mieć coś, do czego wrócę, gdy będę sama spędzać święta, albo sylwestra (taka praca, niestety...)

Mama: Niektórzy już wcale nie biorą na wesele kamerzystów! A tobie się ubzdurało nagle i to nie byle co! Od razu z najwyższej półki!
Tata: Lepiej zacznij puszczać tego toto lotka, bo ja na to nie dam. [teatralne westchnięcie]
Babcia: [kręci głową]
Mama: A nie wolałabyś zamiast tego pojechać gdzieś za granicę? Ja na Twoim miejscu tak bym zrobiła.

Nie, nie wolałabym wyjechać za granicę. Cieszę się, że tak wiele osób na moim miejscu by tak zrobiło. Tylko zazwyczaj są to osoby, które już mają ten dzień daaaawno za sobą :) Bo młodsze towarzystwo zazwyczaj mnie rozumie, z czego się cieszę. Nie mam zamiaru spełniać zachcianek innych. Rozumiem kompromis, ale pierwszy raz tak mocno czegoś bronię, że byłabym skłonna bić się nago w kisielu :) [no dobra, bez przesady:P ]

Poczułam się lekka, poczułam, że w końcu nie dałam się owładnąć temu niedobremu światu, tylko robię to, co każe mi serce.
A teraz muszę znaleźć jakąś pracę, bo inaczej będzie BIDA!!! :D
A Wy jak podchodzicie do swoich marzeń?
Macie raczej dystans, czy staracie się spełnić swoje wewnętrzne potrzeby?
Buziaki!

czwartek, 25 kwietnia 2013

Jak wystraszyć pół blogosfery :)


Cześć Dziewczyny!

Dziś mam dla Was TAG, do którego zaprosiła mnie prze-uzdolniona gadzina w w kwestii makijażu - Klaudia Le.  TAG ten, troszeczkę nietypowy zapoczątkowała Weak-point i polega na stworzeniu makijażowej metamorfozy na sobie samej! ;)

~*~*~*~

Zasady są proste :) Mamy za zadanie:

Stworzenie kobiecego makijażu, w którym czujecie się najlepiej oraz dodanie zdjęcia "przed", czyli bez makijażu :)
Dodanie baneru do notki oraz poinformowanie o zasadach, osobie, która Was otagowała oraz o założycielu tagu :)
Otagowanie kilku osób :)
Dodatkowo możecie pod założycielską notką wklejać Wasze metamorfozy, które ukażą się w podsumowaniu tagu :)


~*~*~*~

Która z nas lubi pokazywać się publicznie bez makijażu? :)
No ale cóż, Klaudia chciała - to ma! :) 
Ja zdecydowałam się pokazać Wam mój codzienny makijaż, w jakim wychodzę do ludzi i... tak, czuje się najlepiej! Ostatnio rzadko decyduję się na coś mocniejszego...
Picola w wydaniu przed nałożeniem upiększającego dziadostwa i po akcji aplikacji prezentuje się tak:


Poniżej małe szczegółowe rozpisanie makijażu dziennego.



No więc tak - jest to makijaż dzienny, siur. Niby niewiele, ale biorąc pod uwagę, że moje rzęsy są trochę... wypłowiałe - zaznaczenie ich krechą zmienia u mnie dużo. Kreska stała się nie tylko nieodłącznym elementem mojego makijażu, ale też znakiem rozpoznawczym :)

Ponadto - prócz małego leczącego się wysypu na twarzy - mam dużo plamek i piegów na twarzy. Choć wcale mi to nie przeszkadza! I nie potrzebuję tego maskować na sto procent :)

Ale najgorsze, najgorsiejsze są wory pod oczami (a właściwie brak tłuszczu) gdzie skóra opiera się nieelegancko na kości. Szczerze? Gdyby mnie było stać pewnie wypełniłabym tą przestrzeń tłuszczykiem :) Bo zawsze wyglądam jak niewyspana... 

No cóż - ponarzekała? Ponarzekała :)
To teraz na szybciutko TAGuję!

Wydaje mi się, że TAG jest o tyle wyjątkowy, że każda z Was może wziąć w nim udział, więc zapraszam, jeśli tylko czujecie się na siłach :D
Ja zmykam pisać pracę a jutro od rana lecę na Kraków coś przeskrobać :)
Trzymajcie się cieplutko! :*

wtorek, 23 kwietnia 2013

Jak można zrobić sobie krzywdę różem?



Cześć Dziewczyny!

Bynajmniej nie mam zamiaru pisać posta o nakładaniu różu, gdyż jest to sprawa niezwykle indywidualna.  Ponadto kompletnie nie umiem dopasować Pani Zimy, Lata itd do typu urody, jak kogoś widzę - to wiem, że mu będzie bardziej pasować malinowy, albo bardziej ceglasty ot tak... 
Ale chciałam poruszyć kwestię mocnego napigmentowania, które cenimy sobie w cieniach do powiek, a boimy się w bronzerach i różach.

Chciałam Wam przedstawić róże z niższej półki, ale na które wydaje mi się można zwrócić uwagę.


 
Pierwszy z nich to Hean, Mega Colour, Satin Blush :) 
Ja posiadam odcień 8 czyli brzoskwinię
Nie mam takich kosmetyków w soczystych odcieniach pomarańczu, więc stwierdziłam, że kiedyś trzeba będzie nabyć.Cena - 7 złotych mnie do tego zachęciła :)
Róż jest miękki i mocno napigmentowany. Tak mocno, że za pierwszym razem zrobiłam faktycznie z siebie istną brzoskwinię...


*********************************************************************** 
 
Drugi z nich to róż Virtual, róż prasowany Mono.
I jestem w posiadaniu koloru nr 17, fruit sorbet.
Róże wszelakiej maści uwielbiam i wiedziałam, że gdy mi nie podejdzie, to sobie go stuninguję [jak TU] i będzie git!
Cena zawrotna, bo aż 10 złotych:)
Ten róż jest twardy, zwarty i tępy. Jednocześnie również zadziwił mnie pigmentacją i intensywnie różowym licem.


***********************************************************************


Trzeci z nich to róż INGRID, w kolorze Gloria

Jest to delikatniejszy kolor czerwieni. Wybrałam go, bo dokładnie takiego koloru są moje naturalne rumieńce :) Sprawdzałam szczypiąc się po buzi i tak, to jest to taki mój "róż" :)
Cena to około 6 złotych.
Ten róż jest czymś pomiędzy poprzednikami. Nie jest tępy i twardy, ani też miękki. Pod względem konsystencji najbardziej mi pasuje.

***********************************************************************

Co mają wspólnego te trzy gagatki?
Trzeba przede wszystkim uważać przy nakładaniu, zwłaszcza w makijażu dziennym , który ma być lżejszy, delikatny, wręcz tylko muśnięty kolorem. 

Małe zestawienie kolorów po MUŚNIĘCIU!! różami. Mój DIY świetny na dzień wypada tu blado :D
***********************************************************************

Po drugie - pędzel. Ostatnio miałam te róże w podróży testując je w warunkach ekstremalnych. Nie miałam przy sobie mięciutkich pędzli z BH cosmetics, tylko parę sztywniaków za parę złotych. I co? W ogóle nie mogłam rozetrzeć różów twardszym pędzlem, po prostu zrobiłam sobie kolorową kulkę. Także do tych napigmentowanych jak szalone róży preferowany jest mięciutki pędzelek. 

Po trzecie - lubię je bardzo. Wszystkim trzem w zatrważająco szybkim tempie starły się napisy na wieczku.  Ale mi to nie przeszkadza. Trwałość, pigmentacja i wydajność w stosunku do ceny to duży plus.

Jednak gdy zaśpię i w pośpiechu chcę się maźnąć jednym albo drugim i zapomnę, żeby zamaczać pędzel najdelikatniej jak się da - denerwuje się przesadzonym efektem. Co nie zmienia faktu, że chętnie sięgnę po więcej odcieni :)




No więc tak to wygląda w makijażu... Cóż mogę więcej powiedzieć? Przyzwyczaiłam się do różu, który dopasowałam do swoich potrzeb w makijażu dziennym, który nie podkreśla niedoskonałości i czerwonych punktów na twarzy. Wciąż numerem jeden pozostaje róż robiony domowo :)  [TU]

Czy myślicie, że w takich produktach cena i marka ma znaczenie?
Buziaki!!!

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Gdy się zgubisz we własnym JA...

Cześć dziewczyny!

UF! Tak, mogę powiedzieć jedno wielkie: "uf"... 
Mój organizm reaguje na każdy stres ogromnym wysypem pryszczycy niepospolitej na twarzy. Gdy z każdym dniem zbliżającym mnie do spotkania moich rodziców z rodzicami Ukochanego pojawiała się na twarzy nowa niespodzianka - wiedziałam, że się podświadomie stresuje. 
I nie wystarczyło wmawianie sobie: "że co ma pójść źle?", "obie pary są fajne i normalne", "nikt nie jest nastawiony wrogo"... 
Podświadomie mój uparty mózg wiedział swoje i zafundował mi piękną wysypkę (aż nie chcę myśleć, co będzie przed ślubem!!!!)

Ja do przyszłych teściów przyjechałam dzień wcześniej pomóc przyszłej Pani Mamie w kuchni. Pomóc w kuchni, bo moja mama musi żyć na diecie bezglutenowej [ pisałam o tej chorobie i innych niemiłych rzeczach z nią związanych TU], więc przybyłam z odwetem i produktami bezglutenowymi, aby upiec babeczki i inne pyszności :)

I dopiero gdy czekałam w oknie wypatrując WŁASNYCH RODZICÓW z bolącą od rana głową i trzęsącymi nogami - przyznałam się sama sobie: 
"Kuźwa! Denerwuje się!"

Jak się okazało, oczywiście nie potrzebnie... 

Rodzice też byli zdenerwowani, ale szybko okazało się, że po prostu ja i mój Luby dobraliśmy się pod względem charakteru, a nasi rodziciele reprezentują podobne podejścia. Popołudnie (i wieczór) minęło niezwykle miło i... rodzinnie:)

Niestety moje drogie, nie mam dla Was żadnej błyskotliwej recenzji, nie miałam ostatnio czasu nawet na to, by zmyć poodpryskiwany lakier sprzed tygodnia, nie mówiąc już o twórczych ekspresjach. W ogóle, Nadine pisała o braku czasu i poczułam się, jakby to było o mnie.
Ostatnie parę minut dla siebie miałam... dziś w Krakowie, gdy czekałam 4 minuty na przesiadkę i stałam tak bezproduktywnie wpatrując się w chmury na niebie, totalnie bezmózga. 

Po tylu nerwach związanych z przygotowaniami, oczekiwaniem i całym rozgardiaszem związanym z "spotkaniem swatów" potrzebuję jakiegoś reseta, żeby wrócić do jakiegoś intensywnego trybu pracy.

Żeby nie było tu smutno wrzucę zdjęcia z opisywanej "imprezy" na której znalazły się i króliczki :) Przecudne, przemiłe i puchate ;)






Mam nadzieję, że najbliższe dni przyniosą trochę wytchnienia :)
I Wam tego życzę!

(Jeśli macie jakieś sposoby na to jak NIE nabawić się stresowej pryszczycy przed ważnym dniem, np. swoim ślubem - dajcie znać:))
Buziaki!!

piątek, 19 kwietnia 2013

Kropki na czole, które lubię :)

Cześć Dziewczyny!

Ufff, jakkolwiek starałam się na bieżąco do Was zaglądać, tak ciężko było mi coś wyprodukować. A powodów było kilka - obiecałam sobie, że nie będę się opier*** tylko w końcu napiszę choć parę stron pracy - żeby był jakiś progres.

Po drugie - miałam ostatnio bardzo dużo spotkań z kamerzystami, fotografem, orkiestrą, florystką i paroma innymi osobami, które będą się zajmować oprawą i uwiecznianiem mojego ślubu :) Nie wyobrażałam sobie, jak jest to praco i czasochłonne! 

No i po trzecie - następowały wielkie przygotowania do spotkania moich rodziców z rodzicami Ukochanego. A ten wyczekiwany od wielu lat dzień nastąpi już jutro i w całości pochłonął resztki mojego wolnego od uczelni czasu...

Z racji tego, że jest już ostatni tydzień zabawy z Milomanią chciałabym przedstawić swoją propozycję pop-art'owej Picoli. Szczerze? Nie bardzo podobała mi się ta kategoria, dopóki ... nie zaczęłam malować!!! 

Dawno nie zrobiłam takiego makijażu, żebym aż tak przeglądała się w lustrze :P Efekt wymalowanej sztuczności był prze-świetny, przezabawny i na pewno jeszcze kiedyś spróbuję zrobić podobny makijaż! Niestety czasu na jego wykonanie też nie miałam za wiele, no i było to późną nocą, więc wybaczcie zdjęcia...




Smutne dziecię dzikiej puszczy...


A teraz małe zbliżenie na detale, które nie były dopracowane w stu procentach, ale i tak dawały świetny efekt :) I tak oto kropki udowodniły, że w KUPIE siła! :) (zabrakło tu pop artowych paznokci, które zapomniałam sfotografować osobno, ale pchałam je do paru zdjęć więc gdzieś tam się przewijają :)




A tu wprawiłam sobie nawet sztuczne zęby! Nie takie, jak znacie z babcinych szczęk, ale równie urocze :D



A tak wyglądało wyciąganie sztucznych zębów :) Już mniej przyjemne i... Fuj!


PS. Najbardziej ucieszyło mnie, gdy parę osób pytało mnie jak to sobie namalowałam w programie graficznym :D (bo te zdjęcia tak mi się spodobały, że postanowiłam wrzucić na FejsBruka:))

Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości uda mi się odetchnąć kapeczkę i napisać co nie co o paru wielkich odkryciach kosmetycznych w moim pielęgnacyjnym rytuale! :)
Tymczasem lecę spać po kolejnym niezwykle wyczerpującym dla mnie dniu.
Buziole!

wtorek, 16 kwietnia 2013

Kącik poezji Aleksandry :)



No czeeeeeść! :)

Dzisiejszy post postanowiłam napisać w stylu wierszowanym,
Bo ostatnio na uczelni stałam się wieszczem rozczytywanym.
Idąc za ciosem swą twórczość rozszerzę na bloga różowego
Koniec z tym wstępem – zabieramy się już do tego!

Tematem dzisiejszego wierszowego wpisu
będzie mój kosmetyk ulubiony,
Choć wiele przetestowałam do oczu cienkopisów
To ten wciąż zostaje niezwyciężony!

Kłamać nie będę – zacznę od wyglądu
Lubię to fikuśne złociste opakowano!
I niezależnie od swoich poglądów
Skuś się w drogerii na jego macanko!


Bo pod względem trwałości, precyzji i wygody
Nie ma sobie dla mnie równych
Ale i wrażliwemu oku nie narobił szkody
Zyskując przy tym przydomek „cudny”.

Widzicie dobrze na zdjęciu niżej
Tych parę nowszych i starszych flakoników
Bo gdy jeden z nich ma do końca bliżej
Dokupuję nówkę w pobliskim sklepiku.


Myślę, że to jest dobrym dowodem
Mojej adoracji tego maleństwa
Dzięki któremu rysuję sobie urodę
Kreśląc na oku krechę bezpieczeństwa.

Jest to produkt nader wodoodporny
(za co dziękuje mu każdy człowiek)
I na ścieranie w ciągu dnia odporny
I na odbijanie u opadających powiek…


Kreślę oko gdy jestem o świcie jeszcze zaspana
Kreśli i mama, która z kreską problemy zawsze miała
Lecz odkąd spróbowała go pewnego dnia z rana
Wieczorem patrząc w lustro po prostu oniemiała.

Myślę, że znalazłam swój ideał do kreski
W wielu sklepach za niecałe dwanaście złotych
I będę go kupować do grobowej deski
Albo dokąd mi go nie wycofają z czystej głupoty.




Po użyciu pędzelek do paznokci używam
Tworząc narzędzie precyzyjnego ozdabiania
Manicure, z którego średnio zadowolona bywam
Bo sztukę tę mam jeszcze do wypracowania :)

Cóż więcej mogę Wam powiedzieć Czytelniczki kochane?
W większości makijaży na blogu noszę Evelinową kreseczkę
Tymczasem lecę do kuchni na poranną szamanę
Licząc, że się podobało i wpadniecie tu jeszcze kiedyś na chwileczkę :*

niedziela, 14 kwietnia 2013

Kosmicznie i kosmetycznie :)

Witajcie Kochane!
No i gorąco witam wszystkie nowe osoby, które postanowiły pozostać tu na chwilę dłużej :) Tak to jest, gdy się odda laptopa(po raz setny) do naprawy, nie ma kontaktu ze światem a potem otwiera bloggera a liczba obserwatorów skacze jak szalona, adekwatnie do ciśnienia we krwi i wprost proporcjonalnie do linii wyginającej się na twarzy w uśmiechu. Ależ mi Kasia zrobiła mi reklamę :D

 Czy Wasz organizm też tak pozytywnie reaguje na świeżą dawkę promieni słonecznych? :) U mnie nie tylko ciało, ale też psychika w końcu zrobiła takie wielkie "UFFFF" podczas gdy wygrzewałam się przez szybę. Niestety, sprawia to też jednocześnie, że pisanie mojej pracy odkładam w nieskończoność zajmując się różnymi pierdołami, byleby tylko nie otwierać dokumentu worda, zatytułowanego moim nazwiskiem, w którym znajduje się ledwo 8 stron pierwszego rozdziału...
Dziś chciałam Wam opowiedzieć i pokazać, co miałam okazję stworzyć w ramach odciągania się jak najdalej od pisania mojego ważnego dokumentu. Mamy kolejny tydzień stylizacji z Milomanią, a tym razem tematem był kosmos/galaktyka.
Niestety, nie znam się za dużo na planetach, a dokładniej znam się na tyle na ile pozwoliła edukacja astronomii podczas lekcji przyrody, a potem fizyki, plus bonusowo - jakieś artykuły na temat ciał niebieskich znalezione w niezgłębionych otchłaniach Interneta. Jednak sztuka współczesna uwieczniana na komórkach i wrzucana do sieci niesie za sobą wiele inspiracji, a ja od jakiegoś czasu podziwiam graficiarzy. Na tym właśnie oparłam swoją wizję kosmosu - także z czystym sumieniem mogę polecić fanom sztuki poniższe filmiki.
No cóż, ja co prawda nie dorównuje Panom do pięt, ale pooglądać piękne cuda zawsze miło :)
Ale jeśli chodzi o moje bazgroły, postanowiłam przedstawić Wam kosmos w dwóch odsłonach - na twarzy i na szerszej powierzchni :)
Ten pierwszy to wycieniowane na ciemno-jasno oczy i usta. Nic takiego :) Ale chciałam spróbować takiego zestawienia. W sumie tylko po to, żeby upewnić się po raz kolejny, że ciemne makijaże, to kompletnie nie dla mnie, bo wyglądam gorzej niż źle :D
Jest tu trochę brokatu, jest dużo czarnego cienia, trochę fioletu, bieli, zimnego odcienia złota, srebro...
No cóż, dupy nie urywa...
Drugi projekt na szerszą skalę to już była zabawa :) całe mnóstwo pierdół wykonywanych, poprawianych, dorysowywanych i cieniowanych, żeby powstało coś takiego:
No cóż, tu też szału nie ma, ale co Wam powiem, to że się cholerstwo nie chciało domyć! A tak po prawdzie, to wciąż mam jeszcze w paru miejscach czarne smugi pomimo szorowania gąbką! Krótko mówiąc jestę brudasę, ale już planuje jakiś peeling, bo jak to tak wyjść do ludzi niczym po parugodzinnej walce z węglem?
 A czego nie mogłam domyć?
Farbki do ciała... Pamiętacie te biało-czerwone farbki za parę złotych sprzedawane na Euro? Ja byłam w posiadaniu czegoś takiego w kolorze czarnym. Ale się trochę przeterminowało. Nie zważając na to - uciaprałam się na całego. Więc jeśli kiedykolwiek będziecie się zastanawiać, co się dzieje z przeterminowaną farbką do ciała - wiedzcie, że pumeks to mało, by zedrzeć ją później z siebie :D
Także podsumowywując: największym kosmosem podczas tych stylizacji okazało się mycie...
Choć brzmi to dość dziwnie - jest to fakt autentyczny, potwierdzony przez naukowców z Ameryki.
Na dziś tyle, lećmy się cieszyć słońcem! Tak szybko odchodzi...
Miłej Niedzieli!!! :*

środa, 10 kwietnia 2013

Lip tint - mój hit czy kit?


Cześć Dziewczyny!

Dziś przylatuje do Was z szybką recenzją kosmetyku, który bardzo mi się podobał, ale... szybko jego czar prysł! LIP TINT firmy Bell o numerku 3, to kosmetyk "trwale barwiący usta" o pomarańczowym, soczystym odcieniu czerwieni. Kosmetyk za niecałe 12 złotych dostępny m.in. w Drogerii Natura.

Za pierwszym użyciem byłam zachwycona - trzymał się elegancko moich ust. Nie maluje się na tak intensywne kolory, ale lip tint wyjątkowo przypadł mi do gustu - taki intensywny odcień! Dodatkowo mogłam nałożyć więcej lub mniej kosmetyku uzyskując delikatnie mocniejszy, lub delikatny efekt. Różnica nie była ogromna ale widoczna :)


Wytrzymał coś około 7 godzin bez poprawek, aż zawitałam do KFC na tłuste jedzonko zmywając się w dość specyficzny sposób.

No i tak to właśnie jest - tint zmywa się zostając na zewnętrznej części ust i w załamaniach, co nie wygląda zbyt... ciekawie. Ponadto po miesiącu nie wytrzymuje już magicznych 7 godzin, które zaprezentował za pierwszym występem, ale po pół godzinie padł pod naporem kanapki zostawiając wszędzie ślady. Przy pierwszych użyciach mogłam spokojnie "całować" wszystko w koło nie brudząc. Jak to możliwe?




Ponadto po miesiącu leżakowania całkowicie zmienił kolor. Zaraz po nałożeniu wciąż jest soczyście czerwoniutki, jednak po chwili - ciemnieje nabierając koloru pod jasny brąz. To już podoba mi się mniej. Ponadto na brzegach lubi zebrać się taka nieładna, ciemniejsza krawędź. 

Ponadto po miesiącu stracił też na swojej trwałości. Wystarczyła kanapka z jajkiem i serem i po pół godzinach mój makijaż ust wyglądał nieestetycznie i wypadałoby go poprawić.


Niestety kolejny minus, to nakładanie. I nie mówię tu o samym nakładaniu kosmetyku na usta, bo dzięki pacynce jesteśmy w stanie zrobić to naprawdę precyzyjnie. Jednak gdy nie mamy super wypielęgnowanych ust - tint może to podkreślić. Co lepsze! Mnie na przykład szczypał i "spinał".












Reasumując - kosmetyk o krótkiej dacie przydatności. Zmiennokolorowy, brzydko ścierający się i wysuszający kosmetyk. Pomimo to, wciąż szaleje za pierwotnym kolorem i chyba porozglądam się za szminką w takim kolorze :) Ten egzemplarz wykorzystam typowo do zdjęć...

Czytałam u Was na blogach nie tylko o tintach, ale też o matowych błyszczykach.
Utwierdzając się w przekonaniu, że dobra szminka nie jest zła :)
A Wy na co osobiście 'chorujecie' jeśli chodzi o usta?;)
Buziole! :*